Harry siedział w swoim gabinecie, czytając list, który
dostał parę minut temu od Nevilla. Zaproponował Longbottomowi, żeby został na
kawę i mogli chwilę porozmawiać, ale jego przyjaciel spieszył się. Dzisiaj
nadeszła pierwsza wizyta uczniów w Hogsmeade i jemu przypadła rola pilnowania
uczniów w wiosce. Wiedząc, jak ważna była wiadomość od Albusa, nauczyciel
zielarstwa nie chciał czekać z jej dostarczeniem, więc przedostał się za pomocą
sieci fiuu kominkiem z gabinetu dyrektorki do Ministerstwa Magii, żeby przekazać
Harry’emu depeszę do rąk własnych.
Potter miał zamiar wyjść z biura i zostawić sprawę
Iris Town na później, ale nie mógł się powstrzymać i ukradkiem zajrzał do
koperty. Liczył, że Ginny nie będzie wkurzona, jeśli znów spóźni się na
kolację. Przez pojawienie się nowego czarnoksiężnika ostatnio tak rzadko bywał
w domu, że czuł się źle z tego powodu. Zaniedbał żonę, nie zabierając jej do
restauracji, tak jak to mieli w zwyczaju podczas przerwy w pracy. A gdy w końcu
zjawiał się w upragnionym łóżku, żeby odpocząć po ciężkim dniu i poświęcić czas
małżonce, Ginny już spała i nie miał szansy, by zapytać, jak minął jej dzień w
redakcji.
Dodatkowo zaniedbał wizyty w Hogwarcie, aby obejrzeć
popisy swoich dzieci w quidditchu. Odniósł wrażenie, że James zaczął tracić do
niego zaufanie. Obiecał synowi, że zjawi się na meczu z Krukonami, ale
obowiązki aurora okazały się ważniejsze i nie przyszedł na mecz – zapewne
chłopak poczuł wielkie rozczarowanie, gdy nie zobaczył go na trybunach. Jego
pierworodny wiązał przyszłość z quidditchem, więc Harry miał do siebie wyrzuty
sumienia, że tak mało poświęcał czasu, żeby zobaczyć, jak syn obecnie grał.
Nie mógł również pominąć Lily. Jego córka była
bardziej na niego wściekła niż James, bowiem na razie pełniła w zespole funkcję
zawodnika rezerwowego. W tym roku zagrała po raz pierwszy, zastępując chorą
koleżankę, i miała nadzieję, że ojciec będzie jej mocno kibicować. A przecież
nie wiadomo było, czy zagra w następnym spotkaniu.
Potter cieszył się, że chociaż Albus potrafił go
zrozumieć. Jego młodszy syn akurat rozumiał, z czym mierzył się każdego dnia –
chłopak sam miał zamiar zostać aurorem, więc wiedział, na czym polegała praca
Harry’ego. I musiał przyznać, że jego syn będzie niesamowitym aurorem, bo
czytając wnioski zawarte w liście, nie mógł pojąć, jak szesnastolatek doszedł
do tak konkretnych wniosków w dwa miesiące. On sam męczył się ze śledztwem trzy
lata i nic nie wskórał.
Ale nie była to jego wina. Minister sam podkładał mu
kłody pod nogi i Potter musiał błądzić na ślepo w dochodzeniu, zdając się
jedynie na siebie i swój zespół. Żadnego wsparcia ze strony członków
Wizengamotu.
A teraz dzięki Albusowi będą mogli w końcu ruszyć do
przodu. W liście chłopak wyraźnie zaznaczył, że chodziło o rodziny, które
odwiedzała uzdrowicielka. Musiała podczas jednej z wizyt zauważyć coś
niebezpiecznego i przez to morderca ją uciszył. Szef biura zgodził się z tą
tezą, bo dobrze znał Iris. Do dziś pamiętał, że Town była jedną z nielicznych
osób, które uwierzyły mu, że Voldemort powrócił. Przystąpiła do Gwardii
Dumbledore’a oraz dzielnie walczyła podczas Drugiej Bitwy o Hogwart.
Dlatego właśnie, wiedząc, że w Azkabanie siedział
niewinny czarodziej, niełatwo mu było wówczas zakończyć śledztwo. W czasach
szkolnych Iris okazywała Harry’emu dobroć, stała się jego koleżanką, więc
pragnął dla jej rodziny sprawiedliwości.
Kiedyś cię dopadnę,
sukinsynu, i zapłacisz za śmierć Iris, westchnął wściekle Potter.
Nagle Harry poczuł dziwny ucisk w klatce piersiowej.
Zaniepokoił się, bo ten konkretny ból
pojawiał się wtedy, kiedy jego dzieciom coś się działo. Pamiętał, jak pierwszy
raz poczuł to w pracy – intuicja
ojcowska była silna; rzucił wszystko i kominkiem przedostał się do domu.
Okazało się, że dwuletnia Lily dostała wysokiej gorączki i musieli z Ginny udać
się z nią do świętego Munga. Dlatego nie mógł zbagatelizować obecnego ucisku,
musiał szybko teleportować się do Hogsmeade.
Kiedy zakładał na siebie płaszcz, do jego gabinetu
wpadł Jack Chambers.
– Szefie, mamy wezwanie! – wydusił z siebie zdyszany
młody auror. – Właśnie dostaliśmy patronusa od profesora Longbottoma. W
Hogsmeade doszło do kolejnego ataku!
Potter wziął parę głębokich wdechów i wydechów, aby na
chwilę się uspokoić. Na nic się to zdało, ucisk jedynie przybrał na sile.
~*~
Harry teleportował się ze swoimi ludźmi do Hogsmeade.
To, co zobaczył, przerosło jego wyobrażenie. Płonęły
budynki – jeden za drugim. Słyszał krzyki czarodziejów, którzy próbowali
wydostać się spod jęzorów ognia, które starali gasić czarem, ale nie przynosiło
to żadnych rezultatów. Potter domyślał się, że w tym przypadku zwykłe zaklęcie Aquamenti na nic się nie zda. Co
najgorsze, po wiosce kroczyli czarownicy w czarnych pelerynach z kapturami i
białych maskach. Rzucali złowieszcze czary, nie bacząc, czy atakowali
mieszkańca wioski, czy bezbronnego ucznia Hogwartu. Było ich pełno; Harry nawet
nie zdołał policzyć, ilu obecnie widział.
Nie czekając ani chwili dłużej, wydał rozkazy aurorom,
aby zaczęli atakować i postarali się
złapać jak najwięcej czarnoksiężników, którzy współpracowali z tajemniczym
tyranem.
A może On jest wśród
nich? – pomyślał
nagle Potter.
Szef aurorów miał na razie w głowie jeden cel –
odnaleźć swoje dzieci i upewnić się, że nic im się nie stało. Wszedł w oszalały
tłum razem z Ronem, który szedł obok niego z poważną miną. Razem ze szwagrem zaczęli
ciskać zaklęcia w stronę sprawców, starając się jednocześnie rozglądać się za
znajomymi twarzami.
Wkrótce Harry zauważył Jamesa i Freda, którzy walczyli
zawzięcie z zamaskowanymi czarodziejami. Potter szturchnął Weasleya w ramię i
wskazał na nastolatków. Przedostał się do nich z Ronem, i już miał pomóc
chłopcom, lecz jego syn i bratanek ostatecznie obezwładnili przeciwników, po
czym spętali ich za pomocą zaklęcia w gruby sznur.
– James! – zawołał z ulgą Harry.
– Tato, jesteś! – rzekł z uśmiechem jego pierworodny.
– Proszę, nie każ nam wracać do Hogwartu! Chcemy pomóc!
– To nie są żarty, chłopcy – powiedział stanowczo
starszy Potter. – Ale możecie pomóc w…
Nie zdołał dokończyć, bo dostrzegł zbliżających się do
nich trzech oprawców. Harry i Ron zaczęli pojedynkować się z dwoma, trzecim
zajęli się Gryfoni. Gdy obezwładnili czarowników, Harry i Ron zaprowadzili
nastolatków w ustronne miejsce, aby mogli przez chwilę porozmawiać w tym
chaosie.
– Chłopcy, wiem, że znacie tajne przejścia do szkoły –
zaczął szybko Harry. – Dlatego proszę was, abyście pomogli bezbronnym i
ewakuowali ich do Hogwartu. Wszystkich, uczniów i mieszkańców wioski.
– W porządku, tato, zajmiemy się tym.
– Gdzie pozostali? – zapytał Ron.
– Roxanne, Hugo i Lily są bezpieczni w szkole –
oznajmił Fred. – Molly pojechała już powozem ze swoimi przyjaciółmi do szkoły.
– A Rose i Albus? – zaniepokoił się Harry.
– Ostatni raz widzieliśmy Ala w pubie pod Trzema
Miotłami – oznajmił James. – Rose i Isabelle miały tam dołączyć.
– W porządku, idziemy po nich, a wy zajmijcie się
ewakuacją ludzi – powiedział stanowczo szef aurorów.
To bardzo sprytne. Harry i Ron zostawili Jamesa i
Freda, czując w środku obawę, że chłopcom może coś się stać. Oczywiście mogli
zakazać im walki, ale, z racji, że znali nastolatków, wiedzieli, że ci
znaleźliby sposób, żeby tutaj powrócić i walczyć u boku aurorów. Dlatego
mężczyźni nie mieli innego wyjścia – musieli przekazać siedemnastolatkom zadanie do wykonania.
Przyjaciele biegiem przedostawali się przez tłum, po
drodze walcząc z postaciami w białych maskach. Zdołali zauważyć, że gdy wraz z
resztą aurorów przybyli na miejsce, większość oprawców teleportowała się i
zostawało ich coraz to mniej. Wymykali się, kiedy na ich drodze pojawiało się
coraz to więcej aurorów.
Kiedy Harry i Ron przybyli na miejsce, przerazili się.
Pub pod Trzema Miotłami stanął w płomieniach.
___
Czekam :*
OdpowiedzUsuńDługo nie było rozdziału KWS, więc musiałam sobie przypomnieć poprzednie rozdziały, ale nei narzekam, bo właściwie było to bardzo przyjemne :D
OdpowiedzUsuńKurde, nic dziwnego, ze dzieci są złe na Harry'ego, ale z drugiej strony, co miałby zrobić? Jak ma tak odpowiedzialną pracę, to cieżko jest za wszelką cenę dotrzymywać obietnic. Ale Harry to Harry, i tak będzie miał wyrzuty sumienia.
Cieszę się, że Albus tak dobrze radzi sobie z tym świectwem i podsuwa im ważne wsazówki.
Super opisałaś scenę tego całego zamieszania i ataku.
Mam nadzieję, ze szybko dodasz kolejny - muszę wiedzieć czy nikomu w Trzech Miotłach nie stała sie krzywda, a przede wszystkim czy Albus i Rose sa cali!
Pozdrawiam i życzę weny! ;*
Kończyć w takim momencie to wręcz grzech! Musisz koniecznie dać nowy odcinek szybciej - jednocześnie bardzo przepraszam, że tak długo mnie nie było - praca niestety.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszamy na kreatywna-alternatywa.blog.spot.com gdzie odbywa się rozdanie do zgarnięcia - "Całe miasto o tym mówi" :)
Bardzo ciekawe opowiadania, sam pomysł pisania takich historii jest ambitny. Wiem, że wiele osób może miło spędzić czas, czytając to. Bardzo dynamiczny opis ataku, wprowadza nas w całą akcję. Naprawdę świetna stronka.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zachęcam do zapoznania się z moją książką na blogu: http://mynewbook25.blogspot.com