25 marca 2018

Kiedy Wzejdzie Słońce 22. Albus Potter: Bezwładność

To był impuls, gdy zdecydował się opuścić przyjaciół, żeby zobaczyć, co działo się na ulicach Hogsmeade.
Albus słyszał za sobą głosy, aby nigdzie się nie wybierał, ale każda komórka jego ciała mówiła mu, że nie powinien się wycofywać tylnym wyjściem z całą resztą, ale iść naprzód. Odważnie przeskakiwał palące się przedmioty – czuł duszący żar, kiedy zbliżał się do niebezpiecznych płomieni. Wydostanie się na zewnątrz stanowiło wyzwanie, bowiem drzwi wejściowe całkowicie pochłonął ogień, a żadna znana Potterowi magia nie umożliwiała jego zgaszenia. Dlatego zaklęciem stłukł okno i, skacząc przez nie, wydostał się na zewnątrz. Zrobił fikołka do przodu, po czym wylądował na ziemi, kucając i mocno trzymając  w prawej dłoni różdżkę. Podniósł się i zakaszlał kilkakrotnie, czując w ustach nieprzyjemny posmak – miał wrażenie, jakby połknął ogień. W dodatku ubrudził sobie ręce, kiedy dotknął niemytego od niepamiętnych czasów parapetu, więc otrzepał je o spodnie.
Gdy rozejrzał się wokoło, nie mógł ukryć zdziwienia, co zobaczył na ulicach. Budynki stawały w płomieniach, ludzie wzajemnie się przekrzykiwali i grupami starali się wydostać się z tego piekła. Po Hogsmeade grasowały szeregi uzbrojonych czarnoksiężników, ubranych w czarne płaszcze z kapturami i noszących na twarzach białe maski. Wyglądają niczym upiór z filmu Krzyk, pomyślał Albus.
Nagle Potter zauważył kątem oka, jak jeden z oprawców celował w niego różdżką, z której wydobył się czerwony błysk. Chciał zrobić unik, ale ktoś odparował atak, rzucając zaklęcie tarczy. Szkarłatna poświata zwaliła przeciwnika z nóg. Albus odwrócił się, aby zobaczyć, kto mu pomógł.
Była to Isabelle.
– Izzy, co tu robisz?! – zawołał przerażony Potter. – Miałaś ewakuować się ze wszystkimi tylnymi drzwiami.
– Żadnego dziękuję za uratowanie życia?! Chcę pomóc, tak jak ty, Al. Zapomniałeś, że ja również mam zamiar zostać aurorem?!
– A więc atakujemy! – Usłyszeli nagle za sobą głos Scorpiusa.
Odwrócili się w stronę Malfoya, który uśmiechał się od ucha do ucha, nie przejmując się, że był cały umorusany na twarzy oraz ubraniu.
– Ty też? – rzekł zszokowany Albus.
– A co cię tak dziwi, Potter, trzeba dobić tych sukinsynów! Uwaga, zbliżają się!
Albus i Isabelle podążyli za wzrokiem Scorpiusa. Zauważyli, jak czarne postacie zaczęły się do nich zbliżać z uniesionymi różdżkami.
~*~
Potter był wykończony, ale nie poddawał się i żwawo atakował. Musiał przyznać, że ćwiczenia obronnych zaklęć w Pokoju Życzeń na coś mu się przydały. Opracował taktyki, które mógł teraz wykorzystać. Choć musiał przyznać, że w niektórych sytuacjach z ledwością ocierał się o złowieszcze zaklęcia – na szczęście jak na razie odskakiwał w porę albo przyjaciele ratowali mu skórę. Nie ma to jak praca zespołowa.
Gryfon powalił szóstego z kolei złoczyńcę, pętając grubym sznurem, aby aurorzy mogli go odesłać do Azkabanu. Odniósł wrażenie, że oprawcy zaczęli się teleportować, kiedy przekonali się, że trójka młodych czarodziei umiało im się przeciwstawić.
Po chwili Albus zorientował się, że Isabelle znikła mu z pola widzenia. Widział, jak Malfoy walczył z napastnikiem, którego po chwili Ślizgon unieszkodliwił. Potter podszedł do niego, kiedy on za pomocą zaklęcia zaplątał przestępcę sznurem.
– Widziałeś gdzieś Isabelle, Scor?
– Nie, nie widziałem. Myślałem, że jest z tobą.
– Martwię się o nią.
– Spokojnie, Al, znajdziemy ją.
Na szczęście chłopcy nie widzieli w pobliżu żadnych zamaskowanych oprawców, jakby nagle rozpłynęli się w powietrzu. Albus domyślił się, że to z powodu przybycia aurorów, postacie w pelerynach zdecydowali się wycofać.
W Hogsmeade panował chaos. Potter i Malfoy z trudem przeciskali się przez tłum uczniów, którzy próbowali wydostać się z wioski. Aurorzy próbowali opanować sytuację, ale panika zamiast się zmniejszyć, wzrastała. Albus rozglądał się wokoło, ale nigdzie nie widział Isabelle – poczuł w żołądku nieprzyjemne mrowienia.
I niebawem Albus zauważył przyjaciółkę. Gryfonka leżała niedaleko Sowiej Poczty, którą pochłaniał ogień – tuż obok budynku znajdowało się wiele ptasich piór. Town łokciami opierała się o ziemię; ściskała mocno różdżkę w prawej dłoni i z wielkim przerażeniem wpatrywała się w czarną postać, która śmiała się złowieszczo w jej stronę. Pottera przeraził fakt, że dziewczynę nagle ogarną strach – jakby dostała zaklęciem paraliżującym. Dlaczego nie atakujesz, Izzy, pomyślał zaintrygowany.
Albus, nie zastanawiając się ani chwili dłużej, z uniesioną różdżką ruszył w stronę czarnoksiężnika. Gdy zauważył błysk zielonego światła, szybko odparował atak, krzycząc:
– Protego!
Oprawca przewidział jego ruch i odparował zwinnie zaklęcie, które uderzyło w płonący budynek – pod wpływem złowrogiej magii ogień rozprzestrzenił się gwałtownie i spowodował niewielki wybuch. Postać spojrzała na Albusa, chłopak również utkwił wzrok w czarne oczy przeciwnika. Potter był gotów na pojedynek, ale gdy tylko zrobił parę kroków do przodu, tamten zaśmiał się szyderczo i teleportował się.
– Tchórz! – krzyknął Scorpius w stronę znikającej sylwetki czarnoksiężnika.
Potter podbiegł w stronę Town, kucając obok niej. Przeraził się, widząc, jak Isabelle drżała i oddychała niespokojnie pot spływał po czole i policzkach Gryfonki, a w jej oczach dostrzegł strach.
– Wszystko w porządku, Izzie?
– Nie – wyszeptała płaczliwie Isabelle.
Potter wziął przyjaciółkę w objęcia i pozwolił, by dziewczyna mogła uspokoić się w jego ramionach. Albus zaczął się zastanawiać, dlaczego oprawca użył przeciwko Town zaklęcia uśmiercającego. Czarne postacie mieli zamiar zadawać ból – nie zabijać. Dlaczego TEN sprawca przyjął nagle inną taktykę? Dlaczego próbował pozbawić życia Isabelle?
Nagle Pottera olśniło. Morderca Iris Town!
Tłumaczyłoby to nagły paraliż u Isabelle, gdy spoglądała w czarne tęczówki czarnoksiężnika. Po raz drugi stanęła z nim twarzą w twarz. Po raz kolejny ogarnął ją strach. A ty byłeś tak blisko złapania drania, wściekł się na siebie Albus.
Potter pomógł wstać Town, a ona ponownie się do niego przytuliła – odwzajemnił uścisk równie mocno. Zauważył, że drżenie ciała dziewczyny ustawało, kiedy trzymał ją w objęciach. 
– Tak się bałam, Al – wyszeptała mu w ramię Isabelle.
– Wszystko będzie dobrze, Izzie – pocieszył ją Albus, głaszcząc jej włosy. Strach owładnął nastolatkę tak mocno, że chłopak dostrzegł, jak jej brązowe końcówki kosmyków zmieniły się na czarny kolor. – Nie pozwolę cię skrzywdzić.
– Al, tu jesteś! – Usłyszał nagle za sobą przerażony głos ojca. – Wszędzie cię szukałem!
Isabelle gwałtownie odsunęła się od Albusa,  rękawem płaszcza ocierając łzy.
– Jesteście cali? – zaniepokoił się Harry. – Widziałem, jak pub pod Trzema Miotłami płonie. Myślałem, że cię straciłem. – Pod wpływem emocji, przytulił syna do siebie.
– W porządku, tato, nic mi nie jest – powiedział młodszy Potter, gdy uwolnił się z uścisku ojca. – Madame Rosmerta ewakuowała wszystkich tylnym wyjściem. Ja, Scorpius i Isabelle postanowiliśmy walczyć.
– To było nierozsądne, dzieciaki, ale cieszę się, że nic wam się nie stało.
– Albusie, ja chyba… źle się czuję – powiedziała nagle Isabelle, łapiąc przyjaciela za przegub. – Kręci mi się w…
Town zaczęła mdleć, ale Scorpius i Albus uniemożliwili upadek i złapali Gryfonkę. Młodszy Potter ułożył Town na swoich kolanach. Jego towarzysze ukucnęli obok niego i przyglądali się nieprzytomnej Isabelle.
– Panie Potter, na szyi Izzie jest jakaś plama – odezwał się Malfoy.
Szef aurorów przyjrzał się dokładnie ranie, po czym po chwili rzucił czar, posługując się magią niewerbalną.
– Dostała złowrogim zaklęciem, trzeba ją natychmiast przebadać – oznajmił szybko Harry.
~*~
Albus stał pod Skrzydłem Szpitalnym, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Większość rannych po ataku zostało wyleczonych albo odesłanych do Szpitala Świętego Munga, a Isabelle nadal znajdowała się pod opieką szkolnej pielęgniarki. Bał się o życie Town, bo klątwa zadana przez oprawcę wydawała się poważna.
Razem z nim czekali niecierpliwie Rose i David. Sandler chodził w tę i z powrotem, a Weasley z ledwością powstrzymywała się od łez. Czekali ponad godzinę i nadal nikt nie wychodził z sali, aby powiadomić ich o stanie zdrowia Isabelle.
– Dlaczego to tak długo trwa! – rzekł wściekle Albus, uderzając pięścią w ścianę.
Potter nie przejął się bólem fizycznym – miał ogromną nadzieję, że on przewyższy ten w jego sercu. Wziął parę głębokich wdechów i wydechów, po czym bezwładnie osunął się po ścianie, chowając twarz w dłonie – z ledwością powstrzymywał łzy. David i Rose usiedli obok niego.
– Wszystko będzie dobrze, Al – pocieszyła go Weasley, biorąc kuzyna pod ramię.
– Nie uchroniłem jej – wyznał po chwili Albus, czując ucisk w gardle. – Zniknęła mi z oczu i naraziłem ją na niebezpieczeństwo.
– Pleciesz bzdury – odezwał się David.
Potter przekręcił głowę w lewo i spojrzał na przyjaciela.
Sandler patrzył tępo w swoje dłonie; wygniatał palce, aby uspokoić ich drżenie.
– Ocaliłeś ją przed śmiercią, Al. Nie masz się co obwiniać.
– Ja po prostu… – wymamrotał Albus, czując, jak łzy napłynęły mu do oczu. – Nie mogę jej stracić. Nie w tym momencie, gdy ona…
– Rozumiem – przytaknął David, klepiąc przyjaciela po ramieniu. – Nie stracimy jej.
Albus westchnął głęboko, zamykając na kilka sekund oczy. Rose nadal trzymała kuzyna za rękę, po czym ułożyła głowę na jego ramieniu.
Po chwili zauważyli, jak w ich stronę podążali przyspieszonym krokiem Lily, James oraz Fred.
– Wiadomo coś o stanie zdrowia Isabelle? – zapytała Potterówna.
– Nie, wciąż żadnych informacji – rzekła smutno Rose.
James przeczesał dłońmi kruczoczarne włosy, robiąc na nich jeszcze większy bałagan niż zazwyczaj. Na twarzy Lily pojawił się smutek; usiadła na ziemi obok Rose i złapała kuzynkę za dłoń. Siódmoklasiści usiedli na ziemi naprzeciwko.
– Nie musicie z nami czekać – odezwał się David. – Powiadomimy was, gdy coś będzie wiadomo.
– Nie, poczekamy, to przecież nasza koleżanka z drużyny – powiedział stanowczo Fred. – Nie zostawimy jej samej.
– To miłe z waszej strony – rzekł z uśmiechem Sandler.
– Nie dziękuj – odparł James. – Zresztą, nie tylko nam zależy na zdrowiu Isabelle…
Albus podążył za wzrokiem brata, spoglądając w lewą stronę. Do ich grupy dołączyła reszta drużyny Gryffindoru – oprócz Samanthy, która od dwóch tygodni leczyła grypę. Po chwili przyszli następni. Zjawiła się Molly z Meredith i Maią, a także Evelyn i Scorpius. Młodszy Potter nie mógł ukryć zdziwienia, że aż tylu przybyło odwiedzić Isabelle. Gdyby Town wiedziała, ilu osobom na niej zależało…
Wkrótce drzwi sali otworzyły się i wszyscy jak na zawołanie podnieśli się z ziemi. W progu stanęła pani Porter. Objęła stanowisko szkolnej pielęgniarki pięć lat temu, zastępując panią Pomfrey, która odeszła na emeryturę. Tuż za nią stał Neville Longbottom i Harry Potter.
– Co z Isabelle?
– Czy wyjdzie z tego?
– Kiedy się obudzi?
Uczniowie przekrzykiwali samych siebie, a w głosach nastolatków słychać było niepokój.
– Pomału, nie wszyscy na raz – ucieszyła uczniów pielęgniarka, unosząc ręce. Uczniowie zamilkli, a czarownica rozejrzała się wokół. – Och, sporo was tutaj. Uprzedzam, że do panny Town wpuszczę maksymalnie cztery osoby.
– Wiemy, że nie możemy wszyscy wejść. Chcemy tylko dowiedzieć się, czy Isabelle wydobrzeje – zabrał głos za całą grupę James.
– Stan pacjentki jest stabilny, bardzo dobrze rokuje – oznajmiła pani Porter, na co uczniowie odetchnęli z ulgą. – Dzięki panu Harry’emu udało nam się usunąć złowrogie zaklęcie na czas.
– Czy Isabelle jest przytomna? – zapytał David.
– Niestety nie. Z powodu zaklęcia jej organizm jest wycieńczony, dlatego będę podawać zbędne eliksiry, aby ciało znów ożyło. W ciągu dwóch dni powinna odzyskać przytomność. A teraz, zapraszam do środka jedynie czwórkę z was.
Do środka przepuścili najbliższych Isabelle, czyli Davida, Albusa i Rose, a także Evelyn.
– Panie Sandler – zwrócił się do chłopaka Longbottom. – Wyślę list do twoich rodziców, by powiadomić ich o stanie zdrowia panny Town. Czy mam również wysłać wiadomość do jej ojca?
– Nie trzeba – potrząsnął głową David. – Rodzice przekażą wszystko wujkowi.
– W porządku – powiedział nauczyciel, po czym klepnął ucznia w ramię i wyszedł z sali razem z Harrym Potterem.
Isabelle leżała na łóżku na końcu sali, po lewej stronie. Przebrali dziewczynę w piżamę i okryli białym prześcieradłem do pasa. Jej włosy zmieniły się na czarny kolor i kaskadą opadały na ramiona.
Albus spoglądał na przyjaciółkę zmartwiony; wyglądała tak bezbronna. Usiadł na posłaniu po prawej stronie i złapał Town za rękę. Poczuł, że dłoń dziewczyny była ciepła, więc uzdrowicielka mówiła prawdę – dobrze rokowała. Westchnął głęboko, czując ulgę.
Rose usiadła na łóżku po lewej stronie i również ujęła dłoń Town. David stał tuż obok Weasley; skrzyżował ręce, patrząc na kuzynkę przygnębiony. Evelyn rękoma opierała się o ramę łóżka, spoglądając się ze smutkiem w oczach na nieprzytomną koleżankę.
Przez prawie godzinę nikt nie wypowiedział żadnego słowa – z wielkim skupieniem spoglądali na Isabelle. Po chwili Weasley spojrzała na zegarek.
– Słuchajcie, muszę iść – rzekła Rose, wstając z miejsca. – Za dziesięć minut mam korepetycje z drugoklasistą, ale nie wiem, czy zdołam poprowadzić te zajęcia, zważywszy na okoliczności. – Na jej twarzy pojawił się smutek. – Mam wyrzuty sumienia, że namawiałam ją, aby poszła ze mną do wioski.
– To nie twoja wina, Rosie – pocieszył ją Sandler, kładąc jej rękę na ramieniu. – I dobrze, że masz teraz korepetycje. Zajmij czymś swój umysł, aby nie rozmyślać nad tym, co by było, gdyby.
Rose uśmiechnęła się do przyjaciela pogodnie.
– Wy także powinniście odpocząć. Dzisiaj był ciężki dzień.
– Ja jeszcze przy niej posiedzę – oświadczył Albus. Miał zamiar siedzieć tutaj tak długo, aż pani Porter nie wyrzuci go z sali.
– Skoro Isabelle jest w dobrych rękach – uśmiechnął się do przyjaciela Sandler – pójdę się zdrzemnąć. Ale jutro cię zmieniam – oznajmił twardo, na co Potter przytaknął.
Rose i David wyszli z pomieszczenia. Została jedynie Evelyn. Ślizgonka wyglądała na zmieszaną, po jej policzkach spływały łzy.
– Ona wyjdzie z tego, prawda Al? – zapytała, a Potter wyczuł w jej głosie zaniepokojenie.
– Tak, odzyska siły, Eve – zapewnił Gryfon. – Nie martw się.
– Dasz znać, kiedy się obudzi? – spytała chłopaka, na co ten kiwnął głową.
Po chwili Albus został z Isabelle sam na sam. Przyglądał się nieruchomej twarzy przyjaciółki, po czym poczuł, jak po jego lewym policzku spłynęła pojedyncza łza. Otarł ją szybko, aby wziąć się w garść. Będzie dobrze, powtarzał sobie kilkakrotnie w myślach, głaskając kciukiem wierzch dłoni dziewczyny.
– Izzie, musisz wyzdrowieć, słyszysz? – powiedział smutno Albus do śpiącej Town. – Masz się obudzić, bo… chcę ci powiedzieć, jak bardzo mi na tobie zależy. Nie możesz mnie zostawić, nie teraz.
Po chwili usłyszał, jak do pomieszczenia wszedł ponownie jego ojciec. Harry podszedł do łóżka Town, uważnie obserwując Albusa.
– Widzę, że Isabelle wiele dla ciebie znaczy – odezwał się po chwili milczenia.
– Tak, bardzo mi na niej zależy – rzekł pewnie Gryfon.
Albus zdziwił się samemu sobie, że mówił ojcu o sprawach sercowych. Nigdy tego nie robił, bo zwinnie omijał tematy dotyczące byłej dziewczyny. Nie miał jednak teraz siły na wymówki, ponieważ uczucie do Town ciążyło na jego sercu. Pomimo że James, David oraz Scorpius wiedzieli, to i tak stale czuł ucisk na klatce piersiowej. Chciał powiedzieć światu, jak pragnął uszczęśliwić Isabelle.
– Kocham ją – wyznał Albus, czując, jak kolejny kawałek ciężaru oderwał się od jego serca. – Przekonałem się o tym niedawno, a przecież… była tak blisko. Kocham ją, a ona nawet nie jest świadoma tego, że ja… – urwał, bo poczuł w gardle ucisk. Westchnął głęboko, po czym powiedział: – Ona musi się obudzić, nie mogę jej stracić.
– Wszystko będzie dobrze, synu – oznajmił spokojnie Harry. – Na szczęście usunęliśmy klątwę szybko, przez to zaklęcie nie zajęło jej mózgu czy serca. Dostaje odpowiednie dawki eliksirów, więc niebawem się obudzi.
Albus kiwnął głową, powoli uspakajając nerwy. Martwił się o Isabelle, dlatego cieszył się, że ojciec zapewnił go, że jej stan zdrowia się polepszy.
– Muszę ci o czymś powiedzieć, tato – zmienił po chwili temat, aby odtrącić na chwilę nieprzyjemne myśli. – Chodzi o sprawę Iris Town.
– Wpadłeś na coś jeszcze?
– To się stało dzisiaj w Hogsmeade.
Harry spojrzał na syna z uwagą, a Albus zaczął mówić ojcu o całym zajściu w wiosce. Opowiadał o Isabelle, jak stracił ją na moment z oczu, a potem odnalazł dziewczynę przestraszoną na ziemi. O tym, jak czarna postać omal nie rzuciła na Isabelle śmiertelnego zaklęcia, ale on udaremnił atak.
– Była taka wystraszona, kiedy patrzyła na tego czarnoksiężnika – powiedział zmartwiony Albus. – Sądzę, że… nie, źle to ująłem, jestem pewien – poprawił się – że ta czarna postać to morderca jej matki.
Harry uniósł brwi z zaskoczenia.
– Na sto procent jesteś pewny, Al?
Tak, tato – potwierdził chłopak. – I byłem taki bliski jego złapania!
– Nie, synu, dobrze, że nie zacząłeś z nim pojedynku. Umawialiśmy się, że prowadzisz śledztwo czysto dedukcyjnie, złapanie sprawcy pozostaw mnie i moim ludziom. A skoro mamy te same podejrzenia, że morderstwa mugolek wpływają znacząco na sytuację w naszym świecie, musimy zachować ostrożność.
– W porządku. Wybacz, tato, ale mając świadomość, że byłem tak blisko…
– Dopadniemy go. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby tak się stało – odparł zdecydowanie Harry. – I tu przechodzimy do następnej sprawy, Al. Wiem, że prosisz o moje wspomnienia z okresu, kiedy prowadziłem śledztwo Iris. I że chcesz akta rodzin, które ona odwiedzała przed śmiercią, ale… zajmiemy się tym podczas przerwy świątecznej, gdy będziesz w domu. Teraz zajmiemy się czymś innym. Chcę, żebyś poszedł ze mną do Azkabanu.
– Dlaczego? – zapytał zaskoczony Albus.
– Aby przeprowadzić rozmowę z Adrianem Puceyem.
___
Pisałam ten rozdział z wielką trudnością, był wielokrotnie poprawiany. Mam nadzieję, że długość Was zadowoliła i się podobało, więc nie pozostaje mi nic innego jak czekać na Wasz odzew w komentarzach :)
 Przepraszam, że nie odpisywałam na wcześniejsze Wasze komentarze, ale mam taki nawał, że nie miałam kiedy to zrobić, ale czytam je i dziękuję Wam za każdy komentarz, bo to dzięki Waszym opiniom mam motywację do dalszego pisania.
A z okazji zbliżających się świąt Wielkanocnych życzę Wam zdrowych, pogodnych świąt, przepełnioną wiarą, nadzieją i miłością. Radosnego, wiosennego nastroju, serdecznych spotkań w gronie rodziny i przyjaciół. Wesołego Alleluja!!! :*:*

2 komentarze:

  1. Och, bardzo mi sie podobało, jak Izzie trochę pokazała pazurki, kiedy rzuciła sie w obronie Albusa! Lubie ją latą spokojną i nieśmiałą, ale fajnie jest popatrzec, jak takie właśnie postacie czasem poniosą emocje i porwie adrenalina, kiedy w gre wchodzi życie tej konkretnej osoby - w tym przypadku Albusa :)
    I strasznie mi sie smutno zrobiło, jak przeczytałam o płonącej poczcie i pomyślałam o tych wszystkich biednych sówkach. Choc to pewnie nie tym powinnam się teraz przejmować.
    Ależ jestem podekscytowana, że w końcu znaleźliśmy sie tak blisko potencjalnego zabójcy Iris, w końcu mamy jakiś trop! :O Albus nie powinien sie tak obwiniać, nie jest w stanie zawsze wszystkiego przewidzieć, a i tak przecież ocalił jej życie.
    "dlatego będę podawać zbędne eliksiry" - chyba miałaś na mysli niezbędne
    Strasznie sie cieszę, ze Albus zdobył sie na wyznanie swoich uczuc, przynajmniej ojcu. Mam nadzieje, że to powtórzy, kiedy Izzie odsyska przytomność - bo musi ja odzyskać! Szaleję z niepokoju o nią.
    Rozdział bardzo mi sie podobał, mnóstwo sie w nim działo i był strasznie emocjonujący <3 Czekam na kolejne i zapraszam do siebie
    Weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Isabelle wydaje się być bardzo spokojna, ale to twarda dziewczyna, zważywszy, że chce zostać w przyszłości aurorem. Nic dziwnego, że ruszyła z odsieczą... i to wyszło na dobre Albusowi :)
      A wiesz, zastanawiałam się, czy ktoś zwróci uwagę na te biedne sowy... bo kiedy pisałam tą scenę, aż serce mi się krajało...
      Albus już tak ma, że chce dopiąć swego na ostatni guzik... dlatego też był tak wkurzony za wyślizgnięcie się z jego rąk zabójcy Iris.
      I Albus z pewnością wyzna swoje uczucia do Izzie. Wszystko w swoim czasie :)

      Dziękuję za komenatarz :*

      Usuń

Obserwatorzy