„Ostatniej nocy umarłem w moich
snach, idąc ulicami.”
Adam Lambert – Ghost Town
Rok 1996
Mówiło się, że życie wampira po jakimś czasie stawało się nie
do zniesienia. Życie ponad wiek w tajemnicy i ukrywania się w mroku. Sam na
świecie, bez żadnego towarzysza, skazany jedynie na siebie. Czy czułem się samotny? Tak, potrzebowałem z kimś porozmawiać, usłyszeć w końcu swój głos, który zamarł,
odkąd mój mentor zostawił mnie zupełnie samego.
W roku 1895 roku, dokładnie czwartego lutego, wampir
Charwich stworzył mnie krwiopijcą. Pamiętałem ten dzień, jakbym przeżył go wczoraj.
Ulice Londynu były wtedy pokryte śniegiem, policzki piekły od mrozu –
zawiązałem się grubym, bawełnianym szalikiem prawie po sam koniec nosa, lecz
to i tak nic nie dawało. Nie przypominałem sobie, by w Londynie kiedykolwiek
panowała tak sroga zima. Tamtego dnia zasiedziałem się w bibliotece. Czytanie o XVII-wiecznej
Francji bardzo mną pochłonęła, że aż straciłem poczucie czasu. Nim się zorientowałem,
była już ósma wieczór i niestety, ten błąd kosztował mnie spotkaniem z
wampirem.
Dopadł mnie, kiedy szedłem pustą uliczką, która była moim
skrótem do domu. Siatka zawsze tarasowała mi drogę, więc musiałem wziąć rozpęd,
by się na nią wdrapać i przejść na drugą stronę. Zeskoczyłem, lecz zamiast
poczuć twarde podłoże pod nogami, czułem, jak silne ramiona pochwyciły mnie do
góry. Krzyknąłem z przerażenia, łzy cisnęły mi się do oczu z powodu silnego
wiatru, a mój szal rozwinął się i powoli zaczął spadać w dół. Niebawem poczułem,
jak zęby intruza wbijały się w moją szyję. Trzymał mnie mocno w powietrzu i pił
łapczywie moją krew. Traciłem zmysły, wszystko zaczęło mi się rozmazywać przed
oczami.
Kiedy oderwał się od mojej szyi, puścił mnie, jakbym był nic
niewartą szmacianą lalką. W całym wnętrzu czułem potworny ból, gdy bezwładny
wylądowałem na ziemi. O dziwo, nie był to śnieg tylko piasek, a do moich uszu
docierał dźwięk fal. Przetoczyłem się na plecy i zmusiłem się do otwarcia oczu
– zobaczyłem morze, a po sekundzie zauważyłem mojego oprawcę, który zasłonił mi
widok na piękny krajobraz. Pochylił się nade mną, uśmiechając się złowieszczo.
Przez moje plecy przeszedł zimny dreszcz, gdy spostrzegłem, że jego twarz umazana była
moją krwią. Osobnik wytarł ją ruchem ręki, po czym kucnął tuż obok. Spoglądał
na mnie tajemniczo. Ja nie mogłem patrzeć na jego czerwone ślepia, więc
zamknąłem oczy.
– Jesteś już taki słaby, Sollynie – usłyszałem go po chwili. Uniosłem powieki i spojrzałem na niego, zaskoczony tym, że znał moje imię. – Twoje serce bije bardzo powoli, a oczy są tak przerażone. Wielokrotnie widziałem ten obraz strachu malowany na twarzy u moich ofiar.
Słysząc jego słowa, czułem, że czekała mnie śmierć. Znienacka
przed moimi oczami pojawiły się obrazy z przeszłość. Co zrobiłem dotychczas
w swoim życiu, jakie błędy popełniałem, z czego byłem zadowolony. Pomyślałem o
matce… Oczy bardziej zaszkliły mi się od łez, zdając sobie sprawę, że zostanie teraz
zupełnie sama. Bez żadnego wsparcia. Żyliśmy sami, odkąd mój ojciec i ojczym zmarli. To ja opiekowałem się matką, starałem się, żeby żyła z dnia na dzień.
– Obserwowałem cię, Sollynie. Jesteś dość niezwykłym człowiekiem, dlatego postanowiłem podarować ci moją krew, byś mógł żyć wiecznie. Wiem, że dasz sobie radę.
Uśmiechnął się, pokazując mi swoje śnieżnobiałe kły. Westchnął
głęboko, po czym przeciął pazurem swój nadgarstek, z którego zaczęła sączyć się
krew. Krople czerwonej posoki zaczęły skapywać na moje zdrętwiałe usta.
Zaciekawiony, oblizałem językiem wargi, a potem przywarłem mocno do nadgarstka
osobnika. Piłem łapczywie jego krew, czując, jak nabierałem z każdą sekundą coraz więcej siły.
Dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie, że w mojej głowie
zaczęły pojawiać się wspomnienia nieznajomego. Przeraziłem się, patrząc na wszystko, bo były to sceny, w których pojawiały się ludzie ginący z jego rąk. Z
niewiadomych przyczyn wyczuwałem ich strach i cierpienie. Chciałem przestać
pić, ale nie mogłem. To pragnienie krwi było zbyt silne.
– DOSYĆ! – wykrzyknął i cofnął rękę. Z jednej strony
cieszyłem się, że nie musiałem widzieć tych wspomnień, lecz z drugiej zaś
przeklinałem go, bo czułem cały czas pragnienie krwi.
Szamotałem się, czując w swoim wnętrzu potworny ból, który
rozprzestrzeniał się w moich żyłach. Stawałem się wampirem. Ukląkłem na piasku,
wspierając się rękoma i oddychałem głęboko. Uniosłem głowę, by spojrzeć na
Charwicha. Wampir uśmiechał się do mnie zadowolony, wyginając krzywo lewy kącik
ust.
– Jeszcze! – wykrzyknąłem, a na twarzy mojego mentora
pojawił się psotny uśmiech.
Od tamtej pory Charwich uczył mnie bycia wampirem. Wydawało
mi się, że była to prosta sprawa, lecz myliłem się. Nie mogłem pojawiać się w
dzień, bo słońce spali mnie żywcem, miałem też unikać wszelkiego ognia. Musiałem
spać w trumnie na cmentarzu lub w innym miejscu, do którego zwykły człowiek nie
mógł mieć dostępu. Nie mogłem polować zbyt długo w jednym mieście, by nie
wzbudzać większych podejrzeń na mieszkańcach. A co najważniejsze, nie mogłem
przywiązywać się do ludzi – wyjątek stanowił jedynie wtedy, kiedy chciałbym
stworzyć kogoś wampirem.
Ostatnia zasada przeraziła mnie najbardziej, bo to by
znaczyło, że nie będę już mógł odwiedzić matki. Z nadzieją zapytałem się mojego
mentora, czy mógłbym ostatni raz porozmawiać z rodzicielką, lecz stanowczo mi zabronił. Dla świata ludzkiego byłem już martwy. Mój żywot zakończył się w
wieku dwudziestu pięciu lat.
Charwich był ze mną niecały rok. Pewnego dnia obudziłem się,
a jego już nie było. Trumna została załadowana złotem, a na nich widniała
karteczka z wiadomością, że mogę wykorzystać majątek, na co tylko będę
chciał. Napisał, że mnie opuszcza, chcąc powrócić do swojej ojczyzny i tam w
spokoju zasnąć na wieki.
Nie rozumiałem, co zamierzał zrobić. Czy chciał wystawić się
na słońce i popełnić samobójstwo? Czy po prostu zaszyć się głęboko i
spać wiecznie? Próbowałem skomunikować się z nim za pomocą myśli, lecz nigdzie
go nie wyczułem.
Od tamtej pory żyłem sam. Przemieszczałem się z jednego miasta
do drugiego, z jednego państwa do następnego. Wyczuwałem innych wampirów, lecz
z przyczyn mi nie znanych nie chcieli nawiązywać ze mną kontaktu. Podróżowałem
samotnie, odkrywając w sobie coraz więcej możliwości. Nie tylko pod względem
fizycznym, lecz i także umysłowym. Poznawałem każdy kraj Europy, zagłębiając
się w ich historię. Nauka języków także była dość prosta. Kiedyś chciałem
nauczyć się francuskiego, lecz przychodziło mi to z wielkim trudem, ale będąc
wampirem opanowałem język w niecały miesiąc. Byłem pod wrażeniem wyczynu jaki
dokonałem, więc zacząłem uczyć się następnych. Podróżując po Europie przez sto lat, umiałem się porozumieć z każdym Europejczykiem.
Obecnie przesiadywałem w Nowym Jorku. Wracałem tam co jakiś
czas, bo zdałem sobie sprawę, że w mieście nie brakowało złoczyńców.
Chciałem żyć w zgodzie z naturą, dlatego nie polowałem na niewinnych, jak to
robił mój mentor. On nie znał granic, przez co wzbudził we mnie niesmak, że
odbierał życie osobom, które sobie na to nie zasłużyły. Pamiętałem dzień, w
którym chciał, bym zabił młodą kobietę. Nie zrobiłem tego. Zapolowałem wtedy na
mężczyznę, który zamierzał ją zgwałcić. Charwich potępiał moje ograniczenia,
ale i tak wiedział, że nie zmieni na siłę moich przekonań.
Nie spotkałem w Ameryce ani jednego wampira na swojej
drodze. Ta samotność doskwierała mną tak bardzo, że miałem ochotę stworzyć
kogoś wampirem, by tylko z kimś porozmawiać.
Powstrzymałem się jednak od tej myśli, ponieważ niebawem
wyczułem Jego.
___
Sollyn - główny bohater historii, jednak nie jest on wampirem z Prologu. Dlatego bądźcie czujni :)
Podobało mi się. Sollyn jest radość tajemniczą postacią, trudno go rozgryźć, ma jakies zasady, ale i tak jest dość mroczny. Dziwi mnie, że przez 100 lat nie znalazł żadnego wampira, który chciałby z nim porozmawiać ale może u ciebie istoty te są dość niedostępne, skoro np. jego mentor zostawił go już po roku... Ale to dośc smutne być samotnym przez 100 lat..Ciekawe, czy wyczuł swoimi zmysłami postać z prologu czu kogoś innego... Mam nadzieję, że znajdzie kgooś, kto będzie chcia mu towarzyszyć xD z niecierpliwośćią czekam na cd i właściwa akcję. Ciekawe, czy będa tu jeszcze inne nadnaturalne istoty, mam nadzieję że tak, ale ze jednoczęsnie nie przesadzisz z ich ilością. Zaprasazm na świezo dodany IV rozdział na zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńO matuchno, nic dziwnego, ze tyle wampirów to krwiożercze bestie, skoro mogą mieć podobne problemy jak Sollyn - być tyle lat samotnym, toż to musi być naprawdę straszne! Wampir czy nie wampir, ale jakaś istota mimo wszystko! A każda istota potrzebuje grupy, w której się odnajdzie!
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na dalszy ciąg, pozdrawiam! :)
Hej, Dusiu!:)
OdpowiedzUsuńRozdział już na wstępie mi się spodobał - 1996? Mój kochany rocznik:)
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, bo nie wiem, czy wiesz, ale HP i wampiry to dwie moje perełki, więc przeczytam wszystko, zwłaszcza, jeśli jest to Twojego autorstwa;)
Nadałaś znakomity klimat tą biblioteką, lekturą o Francji i opisem zimy.
Jestem bardzo ciekawa, co wydarzy się dalej:)
Jestem czujna! :D
Pozdrawiam cieplutko:)
Dzień dobry. :)
OdpowiedzUsuńCiekawe cytaty wybierasz. Pasują do treści. Szczególnie mi się podobał ten przy prologu.
Czujni, zawsze i wszędzie (tak, mam głupi nawyk zaczynania od notek odautorskich, bo spoilery mi niestraszne).
(W roku 1895 roku, dokładnie czwartego lutego, wampir Charwich stworzył mnie krwiopijcom). Krwiopijcą.
Sollyn, ciekawe imię. Nigdy się z nim nie spotkałam. Czyżby wyczuł bohatera prologu? Chłopaka z opisu u zdjęcia obok (nie mam pamięci do imion, zupełnie, moja pięta achillesowa).
Podoba mi się klasyczne przedstawienie wampirów. Trumny, cmentarze, ogień...
Czuję, że polubię Sollyna. Taki ekscentryczny (w końcu wampir, prawda?) samotnik, który nie ma łatwego życia. Idealny narrator. Lubię, gdy głównymi bohaterami są postacie męskie.
Do następnego. :)
Dziękuję za wypatrzenie błędu, poprawiony ;)
UsuńNie, to nie jest ten wampir, to mogę zdradzić - trzeba być czujnym od piątego rozdziału ;)