Koniec kwietnia 2017r, Michigan
Dowiedziałem się z Internetu, że Marquette to małe
hrabstwo w stanie Michigan, znajdujące się w północno-wschodniej części Stanów
Zjednoczonych. Przeczytałem, ile ma mil kwadratowych oraz ludności, a także kto
jest obecnym burmistrzem. Oprócz tego znalazłem stronę poświęconą miejscowego
Uniwersytetu Zarządzania i Administracji oraz, co najbardziej mnie
zaintrygowało, ich drużyny koszykarskiej. Leciałem tam po raz pierwszy, więc
rozczarowałem się, że było tak mało informacji.
Nie podobała mi się ta wyprawa. Myśl o spędzeniu kilku
miesięcy w Marquette przyprawiała mnie o dreszcze. Nie od dziś wiadomo, że
miejscowi małych hrabstw mają tendencje do obgadywania przyjezdnych za plecami.
Dlatego wolałem organizowanie wesel w dużych miastach – przynajmniej w nich
można się z łatwością zgubić w tłumie. Niemniej jednak rodzice państwa młodych
zaoferowali nam za jego wyprawienie około dwieście tysięcy dolarów – oczywiście
po odliczeniu podatków. Możliwe nawet, że dostaniemy więcej, jeśli dobrze się
spiszemy. A tak było zapisane w umowie, jaką przesłali nam e-mailowo.
Przeglądałem ją teraz w samolocie, co chwilę zerkając
z niedowierzaniem na paragraf dotyczący kwestii finansowych. Nie na co dzień dostawaliśmy
takie zlecenia z Lynn, więc nie mogliśmy odmówić. I rzadko zdarzało się, aby
rodzice pary młodej podejmowali pierwszy krok. Przeczuwaliśmy, że te trzy
miesiące w Marquette będą ciężkim orzechem do zgryzienia. Z doświadczenia
wiedzieliśmy, że gdy rodzina planowała wesele, przyszli małżonkowie niechętnie
z nami współpracowali.
W ogóle, przeglądając umowę, nie wyczytałem nawet
małej wzmianki o imionach pary młodej – wszystko zapisane prawniczymi słowami.
Spytałem kuzynki, czy poznała narzeczeństwo, lecz zaprzeczyła, mówiąc, że całą
rozmowę telefoniczną przeprowadziła z matką pana młodego – Mirandą Cohen.
Niebawem usłyszeliśmy od kapitana, że zaraz będziemy
lądować w Michigan i prosił o zapięcie pasów.
Stewardesy zaczęły doglądać każdego pasażera. Gdy
jedna z nich podeszła do mnie, pochyliła się i włożyła białą karteczkę do lewej
kieszonki mojej granatowej koszuli. Robiąc to, oblizała wargi i puściła mi
oczko, po czym przeszła do następnego stanowiska. Obejrzałem się za nią,
podziwiając jej zgrabną sylwetkę, jednocześnie żałując, że mimo zalotów
kobiety, nic nie poczułem. Żadnego pociągu seksualnego.
– Żałuje już tej dziewczyny – westchnęła bezradnie
Lynn, która zajmowała miejsce koło okna. – Od startu ta blondynka posłała ci
spojrzenia, jakby miała zamiar się na ciebie rzucić.
– Zapnij pasy, bo zaraz lądujemy – zmieniłem temat,
widząc jej niedopatrzenie. Co ona by beze mnie zrobiła! Urocza stewardesa była
zbyt zajęta świdrowaniem mnie na wylot, przez co nie zwróciła uwagi mojej
towarzyszce, że nie ma zapiętych pasów.
– Czuję, że będzie niesamowicie! – powiedziała z
wielkim entuzjazmem Lynn. Jej orzechowe oczy zalśniły z ekscytacji, więc
pokręciłem głową z dezaprobatą. – No co jest, nie cieszysz się?
– Mówiłem ci już, że raczej nie zadowala mnie fakt, że
będziemy w tak odludnym miejscu. Dobrze, że chociaż hojnie nas za to
wynagrodzą!
– Oj, nie marudź – powiedziała wesoło, związując
brązową gumką swoje czarne włosy na czubku głowy. – Na pewno zmienisz zdanie,
gdy zobaczysz posiadłość Cohenów. Będzie jak w bajce! – Klepnęła mnie po
ramieniu.
Westchnąłem ociężale. Kiedyś ten optymizm mojej
kuzynki mnie zgubi. Na sto procent! W odróżnieniu od Lynn, nie byłem aż tak
podekscytowany przyjazdem do Marquette. Wspomniała, żebym utrzymywał w
tajemnicy swoją orientację seksualną, bowiem mieszkańcy małych hrabstw
zazwyczaj byli uprzedzeni do homoseksualistów – państwo Cohen i Malone mogli do
tej grupy należeć.
Cóż… przyzwyczaiłem się do obelg pod moimi adresem,
więc miałem gdzieś, co mówili inni ludzie. Dla mnie najważniejsze było to, że
miałem czyste sumienie. Nie żyłem w ukryciu. A teraz musiałem udawać
heteroseksualistę, żeby otrzymać pokaźną sumę. W innym przypadku bym się nie
zgodził, ale chodziło o dwieście tysięcy dolarów. DWIEŚCIE TYSIĘCY! Za te
pieniądze będę wstanie wytrzymać z homofobami w jednym pomieszczeniu.
Przynajmniej miałem taką nadzieję.
~*~
Na lotnisku czekał szofer Cohenów. Zauważyliśmy go od
razu, ponieważ trzymał dużą kartkę, na której zapisana została nazwa naszej
firmy. Kiedy wyszliśmy z budynku, zobaczyliśmy przed sobą czarną limuzynę.
Kierowca schował nasze torby do bagażnika, po czym otworzył tylne drzwi.
Oczy Lynn znów zabłysły.
– Zobaczysz, będzie super! – powiedziała promiennie,
po czym pierwsza wsiadła do limuzyny.
Jadąc do posiadłości klientów, spoglądałem przez
szybę, podziwiając widoki Michigan. Za niedługo będę spędzał dość dużo czasu w
mieście. Wizyty w cukierniach i kwiaciarniach, a przede wszystkim w salonach z
sukniami ślubnymi oraz garniturami.
Zanim do tego dojdzie musieliśmy przeprowadzić wywiad
z przyszłymi małżonkami, aby ustalić motyw przewodni ceremonii. Gdy uzyskamy
potrzebne informacje, wtedy starannie przygotujemy im przyjęcie weselne.
Domyślałem się, że rodzice pary młodej nie będą oszczędzać, chcąc wszystko, co
najdroższe i najlepsze, żeby pokazać się ludziom z jak najlepszej strony. Kto
bogatemu zabroni, prawda?
Po dwudziestu minutach ślimaczej jazdy byliśmy już w
Marquette.
Musiałem przyznać, że posiadłość Cohenów była
przepiękna. Miałem wrażenie, jakbym znalazł się na królewskim dworze. Cała
rezydencja prezentowała się cudownie. Zobaczyłem idealnie skoszoną trawę,
wokoło zasadzone tuje, a na środku stała trzypiętrowa biała fontanna, z której
obecnie nie leciała woda. Jednakże dużą uwagę przykuwał dom. Duży, biały budynek
z wieloma wieżyczkami oraz balkonami, ozdobionymi różnorodnymi kwiatami i
roślinami. Wręcz można przyznać, że to pałac, a nie dom. Może nie będzie tutaj aż tak źle?
– Witamy w Marquette! – usłyszałem nagle kobiecy głos.
Z początku wydawało mi się, że patrzę na pannę młodą,
z daleka wyglądała na trzydziestokilkulatkę, ale kiedy podeszła bliżej, zdałem
sobie sprawę, że miała o wiele więcej lat. Kobieta doskonale maskowała swój
wiek. Z pewnością dzięki liftingowi, gdyż nie zauważyłem na jej twarzy ani
jednej zmarszczki. Jej wąskie usta zostały pomalowane czerwoną szminką, a włosy
zapewne pofarbowane, bo nie dostrzegłem żadnego siwego kosmyka na jej jasnej
czuprynie. Ubrana była w prostą, zieloną sukienkę na grubych ramiączkach –
perfekcyjnie podkreślała jej smukłą sylwetkę oraz mały biust. Szyję i uszy
ozdobiła srebrną biżuterią, przez co wyglądała jak kobieta sukcesu.
– Jestem Miranda Cohen – przedstawiła się, uśmiechając
szeroko, po czym mocno nas uścisnęła. – To z panią rozmawiałam? – zwróciła się
do Lynn.
– Tak, jestem Lynn Robbins, a to Alan Robbins.
– Mam nadzieję, że podróż mieliście udaną? – zapytała
nas z troską.
– Tak, dziękujemy – odpowiedziała Lynn.
– To świetnie! Mój mąż oraz przyszli małżonkowie
czekają w jadali, więc zapraszam na kolację. W czasie posiłku omówimy
szczegóły. Lepiej się poznamy.
Pani Cohen zaprowadziła nas do środka. Musiałem
przyznać, że wnętrze pałacu również wywarło na mnie duże wrażenie. Gustowne
meble, podłoga wyłożona biało-czarnymi kafelkami, srebrzysty żyrandol oraz
schody, które zostały obite czerwonym dywanem. Luksus gonił za luksusem!
– Northon, zabierz proszę rzeczy naszych gości do ich
wyznaczonych pokoi – rozkazała pani domu.
Zauważyłem, jak tuż obok schodów stał w czarnym
smokingu mężczyzna, który skinął głową swojej pracodawcy. Podszedł do nas i
wziął od nas bagaże.
– Chodźcie za mną! – zwróciła się do nas, wciąż
uśmiechając się przyjaźnie.
Byłem zaskoczony zachowaniem pani Cohen. Sprawiała
wrażenie bardzo miłej i sympatycznej kobiety. Spodziewałem się, że spotkam damę
o zimnym jak sopel lodu sercu i po minie Lynn odczytałem, że ona także
spodziewała się innego scenariusza. Ale to dobrze, że tak się stało, bo kto by
wytrzymał na co dzień z marudną i pełna nienawiści osobą?
Pani Cohen zaprowadziła nas do jadalni, gdzie czekała
reszta rodziny.
Stanąłem oniemiały, kiedy zobaczyłem osobę, którą
miałem nadzieję nigdy nie spotkać. Poczułem gulę w gardle i dreszcz na całym
ciele, spoglądając w znane mi błękitne oczy, przypominające lazurową plażę.
To był Will – kochanek z hotelu Plaza, z którym
spędziłem noc trzy miesiące temu, i którego pamiętałem do dziś. Ponowne
spotkanie Williama sprawiło, że wróciłem do dnia, kiedy mężczyzna zagadał do
mnie w barze i zaproponował drinka, aby chwilę potem znaleźć się w hotelowym
pokoju. Kiedy całował mnie zmysłowo i drapieżnie, jakby od tego zależało jego
życie.
Wydawałoby się spełnieniem marzeń, że powtórnie
spotkałem go na drodze, ale był jeden poważny problem w całej sytuacji.
Willam to przyszły pan młody.
___
bardzo ciekawe
OdpowiedzUsuń