17 marca 2019

Życie w cieniu: 01. Posiadłość Cohen

Koniec kwietnia 2017r, Michigan
Dowiedziałem się z Internetu, że Marquette to małe hrabstwo w stanie Michigan, znajdujące się w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Przeczytałem, ile ma mil kwadratowych oraz ludności, a także kto jest obecnym burmistrzem. Oprócz tego znalazłem stronę poświęconą miejscowego Uniwersytetu Zarządzania i Administracji oraz, co najbardziej mnie zaintrygowało, ich drużyny koszykarskiej. Leciałem tam po raz pierwszy, więc rozczarowałem się, że było tak mało informacji.
Nie podobała mi się ta wyprawa. Myśl o spędzeniu kilku miesięcy w Marquette przyprawiała mnie o dreszcze. Nie od dziś wiadomo, że miejscowi małych hrabstw mają tendencje do obgadywania przyjezdnych za plecami. Dlatego wolałem organizowanie wesel w dużych miastach – przynajmniej w nich można się z łatwością zgubić w tłumie. Niemniej jednak rodzice państwa młodych zaoferowali nam za jego wyprawienie około dwieście tysięcy dolarów – oczywiście po odliczeniu podatków. Możliwe nawet, że dostaniemy więcej, jeśli dobrze się spiszemy. A tak było zapisane w umowie, jaką przesłali nam e-mailowo.
Przeglądałem ją teraz w samolocie, co chwilę zerkając z niedowierzaniem na paragraf dotyczący kwestii finansowych. Nie na co dzień dostawaliśmy takie zlecenia z Lynn, więc nie mogliśmy odmówić. I rzadko zdarzało się, aby rodzice pary młodej podejmowali pierwszy krok. Przeczuwaliśmy, że te trzy miesiące w Marquette będą ciężkim orzechem do zgryzienia. Z doświadczenia wiedzieliśmy, że gdy rodzina planowała wesele, przyszli małżonkowie niechętnie z nami współpracowali.
W ogóle, przeglądając umowę, nie wyczytałem nawet małej wzmianki o imionach pary młodej – wszystko zapisane prawniczymi słowami. Spytałem kuzynki, czy poznała narzeczeństwo, lecz zaprzeczyła, mówiąc, że całą rozmowę telefoniczną przeprowadziła z matką pana młodego – Mirandą Cohen.
Niebawem usłyszeliśmy od kapitana, że zaraz będziemy lądować w Michigan i prosił o zapięcie pasów.
Stewardesy zaczęły doglądać każdego pasażera. Gdy jedna z nich podeszła do mnie, pochyliła się i włożyła białą karteczkę do lewej kieszonki mojej granatowej koszuli. Robiąc to, oblizała wargi i puściła mi oczko, po czym przeszła do następnego stanowiska. Obejrzałem się za nią, podziwiając jej zgrabną sylwetkę, jednocześnie żałując, że mimo zalotów kobiety, nic nie poczułem. Żadnego pociągu seksualnego.
– Żałuje już tej dziewczyny – westchnęła bezradnie Lynn, która zajmowała miejsce koło okna. – Od startu ta blondynka posłała ci spojrzenia, jakby miała zamiar się na ciebie rzucić.
– Zapnij pasy, bo zaraz lądujemy – zmieniłem temat, widząc jej niedopatrzenie. Co ona by beze mnie zrobiła! Urocza stewardesa była zbyt zajęta świdrowaniem mnie na wylot, przez co nie zwróciła uwagi mojej towarzyszce, że nie ma zapiętych pasów.
– Czuję, że będzie niesamowicie! – powiedziała z wielkim entuzjazmem Lynn. Jej orzechowe oczy zalśniły z ekscytacji, więc pokręciłem głową z dezaprobatą. – No co jest, nie cieszysz się?
– Mówiłem ci już, że raczej nie zadowala mnie fakt, że będziemy w tak odludnym miejscu. Dobrze, że chociaż hojnie nas za to wynagrodzą!
– Oj, nie marudź – powiedziała wesoło, związując brązową gumką swoje czarne włosy na czubku głowy. – Na pewno zmienisz zdanie, gdy zobaczysz posiadłość Cohenów. Będzie jak w bajce! – Klepnęła mnie po ramieniu.
Westchnąłem ociężale. Kiedyś ten optymizm mojej kuzynki mnie zgubi. Na sto procent! W odróżnieniu od Lynn, nie byłem aż tak podekscytowany przyjazdem do Marquette. Wspomniała, żebym utrzymywał w tajemnicy swoją orientację seksualną, bowiem mieszkańcy małych hrabstw zazwyczaj byli uprzedzeni do homoseksualistów – państwo Cohen i Malone mogli do tej grupy należeć.
Cóż… przyzwyczaiłem się do obelg pod moimi adresem, więc miałem gdzieś, co mówili inni ludzie. Dla mnie najważniejsze było to, że miałem czyste sumienie. Nie żyłem w ukryciu. A teraz musiałem udawać heteroseksualistę, żeby otrzymać pokaźną sumę. W innym przypadku bym się nie zgodził, ale chodziło o dwieście tysięcy dolarów. DWIEŚCIE TYSIĘCY! Za te pieniądze będę wstanie wytrzymać z homofobami w jednym pomieszczeniu.
Przynajmniej miałem taką nadzieję.
~*~
Na lotnisku czekał szofer Cohenów. Zauważyliśmy go od razu, ponieważ trzymał dużą kartkę, na której zapisana została nazwa naszej firmy. Kiedy wyszliśmy z budynku, zobaczyliśmy przed sobą czarną limuzynę. Kierowca schował nasze torby do bagażnika, po czym otworzył tylne drzwi.
Oczy Lynn znów zabłysły.
– Zobaczysz, będzie super! – powiedziała promiennie, po czym pierwsza wsiadła do limuzyny.
Jadąc do posiadłości klientów, spoglądałem przez szybę, podziwiając widoki Michigan. Za niedługo będę spędzał dość dużo czasu w mieście. Wizyty w cukierniach i kwiaciarniach, a przede wszystkim w salonach z sukniami ślubnymi oraz garniturami.
Zanim do tego dojdzie musieliśmy przeprowadzić wywiad z przyszłymi małżonkami, aby ustalić motyw przewodni ceremonii. Gdy uzyskamy potrzebne informacje, wtedy starannie przygotujemy im przyjęcie weselne. Domyślałem się, że rodzice pary młodej nie będą oszczędzać, chcąc wszystko, co najdroższe i najlepsze, żeby pokazać się ludziom z jak najlepszej strony. Kto bogatemu zabroni, prawda?
Po dwudziestu minutach ślimaczej jazdy byliśmy już w Marquette.
Musiałem przyznać, że posiadłość Cohenów była przepiękna. Miałem wrażenie, jakbym znalazł się na królewskim dworze. Cała rezydencja prezentowała się cudownie. Zobaczyłem idealnie skoszoną trawę, wokoło zasadzone tuje, a na środku stała trzypiętrowa biała fontanna, z której obecnie nie leciała woda. Jednakże dużą uwagę przykuwał dom. Duży, biały budynek z wieloma wieżyczkami oraz balkonami, ozdobionymi różnorodnymi kwiatami i roślinami. Wręcz można przyznać, że to pałac, a nie dom. Może nie będzie tutaj aż tak źle?
– Witamy w Marquette! – usłyszałem nagle kobiecy głos.
Z początku wydawało mi się, że patrzę na pannę młodą, z daleka wyglądała na trzydziestokilkulatkę, ale kiedy podeszła bliżej, zdałem sobie sprawę, że miała o wiele więcej lat. Kobieta doskonale maskowała swój wiek. Z pewnością dzięki liftingowi, gdyż nie zauważyłem na jej twarzy ani jednej zmarszczki. Jej wąskie usta zostały pomalowane czerwoną szminką, a włosy zapewne pofarbowane, bo nie dostrzegłem żadnego siwego kosmyka na jej jasnej czuprynie. Ubrana była w prostą, zieloną sukienkę na grubych ramiączkach – perfekcyjnie podkreślała jej smukłą sylwetkę oraz mały biust. Szyję i uszy ozdobiła srebrną biżuterią, przez co wyglądała jak kobieta sukcesu.
– Jestem Miranda Cohen – przedstawiła się, uśmiechając szeroko, po czym mocno nas uścisnęła. – To z panią rozmawiałam? – zwróciła się do Lynn.
– Tak, jestem Lynn Robbins, a to Alan Robbins.
– Mam nadzieję, że podróż mieliście udaną? – zapytała nas z troską.
– Tak, dziękujemy – odpowiedziała Lynn.
– To świetnie! Mój mąż oraz przyszli małżonkowie czekają w jadali, więc zapraszam na kolację. W czasie posiłku omówimy szczegóły. Lepiej się poznamy.
Pani Cohen zaprowadziła nas do środka. Musiałem przyznać, że wnętrze pałacu również wywarło na mnie duże wrażenie. Gustowne meble, podłoga wyłożona biało-czarnymi kafelkami, srebrzysty żyrandol oraz schody, które zostały obite czerwonym dywanem. Luksus gonił za luksusem!
– Northon, zabierz proszę rzeczy naszych gości do ich wyznaczonych pokoi – rozkazała pani domu.
Zauważyłem, jak tuż obok schodów stał w czarnym smokingu mężczyzna, który skinął głową swojej pracodawcy. Podszedł do nas i wziął od nas bagaże.
– Chodźcie za mną! – zwróciła się do nas, wciąż uśmiechając się przyjaźnie.
Byłem zaskoczony zachowaniem pani Cohen. Sprawiała wrażenie bardzo miłej i sympatycznej kobiety. Spodziewałem się, że spotkam damę o zimnym jak sopel lodu sercu i po minie Lynn odczytałem, że ona także spodziewała się innego scenariusza. Ale to dobrze, że tak się stało, bo kto by wytrzymał na co dzień z marudną i pełna nienawiści osobą?
Pani Cohen zaprowadziła nas do jadalni, gdzie czekała reszta rodziny.
Stanąłem oniemiały, kiedy zobaczyłem osobę, którą miałem nadzieję nigdy nie spotkać. Poczułem gulę w gardle i dreszcz na całym ciele, spoglądając w znane mi błękitne oczy, przypominające lazurową plażę.
To był Will – kochanek z hotelu Plaza, z którym spędziłem noc trzy miesiące temu, i którego pamiętałem do dziś. Ponowne spotkanie Williama sprawiło, że wróciłem do dnia, kiedy mężczyzna zagadał do mnie w barze i zaproponował drinka, aby chwilę potem znaleźć się w hotelowym pokoju. Kiedy całował mnie zmysłowo i drapieżnie, jakby od tego zależało jego życie.
Wydawałoby się spełnieniem marzeń, że powtórnie spotkałem go na drodze, ale był jeden poważny problem w całej sytuacji.
Willam to przyszły pan młody.
___

1 komentarz:

Obserwatorzy