Albus zaliczał dzisiejszy dzień do
udanych. Uwielbiał quidditch, wtedy czuł się w swoim żywiole. Lubił moment, gdy
wiatr muskał jego skórę, a szybkość, jaką mógł pokonać na swojej Błyskawicy, wywoływała
w chłopaku pozytywne wibracje. Dodatkowo spędził ten dzień ze swoją rodziną
oraz z przyjaciółką ze szkoły. Ucieszył się, że Isabelle zgodziła się przyjść
do nich na podwieczorek. Dziewczyna wykazywała duży talent w quidditchu, miała
dużo wytrwałości i pokazała to także podczas gry – nie poddawała się i walczyła
do samego końca, żeby tylko wygrać z nim i Lily. Rywalizacja była zacięta, ale
drużyna Albusa wygrała minimalnie pięcioma punktami.
Nie uszło też jego uwadze fakt, że w Town
zaszły pewne zmiany, bo chłopak poczuł się w jej obecności jakoś inaczej niż
dotychczas. Czuł się bardziej swobodny, zaczął dostrzegać w niej rzeczy,
których dotąd nie zauważał. Isabelle była jego najlepszą przyjaciółką – pomimo
tego, że z natury należała do skrytych osób, Potter wiedział, że zawsze mógł na
nią liczyć. Nie miał pojęcia, jak interpretować to dziwne uczucie, które nagle
poczuł we swoim wnętrzu.
Wziął szybki prysznic, by zmyć z
siebie niepożądane myśli, puszczając to w niepamięć. Poczuł się lepiej, gdy
tylko ciepła woda dotknęła jego skóry. Zaczął rozmyślać o sytuacji, która
wydarzyła się niedawno w świecie czarodziejskim, a mianowicie o atakach na
mugoli. Od czerwca w „Proroku Codziennym” pisano o ciągłych wypadkach
dotykających mugoli, a ostatnie wydarzenie wręcz przyprawiło chłopaka w
osłupienie. W przyszłości chciał zostać aurorem, dlatego zbadanie tej zagadki
byłoby dla niego wyzwaniem. Albus wielokrotnie pomagał ojcu w wyjaśnianiu
niektórych spraw – Harry zauważył w nim wielki potencjał – więc młody
Potter miał nadzieję, że rodziciel pozwoli mu się przyjrzeć tej niepokojącej
sprawie.
Kiedy miał już położyć się spać, do
jego pokoju wszedł, oczywiście bez pukania, James.
Nie ulegało to wątpliwości, że
chłopcy byli braćmi; te same czarne włosy, chuda sylwetka oraz mocno zarysowana
szczęka. Bardzo przypominali swojego ojca, bo nawet w tłumie nieznani czarodzieje
od razu wiedzieli, że mieli do czynienia ze synami Harry’ego Pottera. Czasami
James zaprzeczał im, żartując sobie, że pomylili go z kimś innym, lecz
niestety, akurat ten kawał nigdy mu dobrze nie wychodził. Czarodzieje patrzyli
na niego zdezorientowani i żegnali się krótkim zdaniem: Pozdrówcie ojca. Z
wyglądu jedynie oczy różniły braci – on miał zielone, natomiast James orzechowe,
po matce.
Byli również z charakteru biegunowo odmienni.
James był bardzo impulsywny, żywiołowy, zawsze wyróżniający się w tłumie, a
Albus raczej trzymał się na uboczu, nie wychylając się z własnego kręgu – lubił
samotność i spokój.
Mimo różnic potrafili się dogadać.
Oczywiście jako dzieci dokuczali sobie wzajemnie, lecz wszystko zaczęło się
zmieniać, gdy chłopcy zaczęli dorastać. Pomimo tego, że James wciąż robił
kawały, to pomiędzy nimi doszło do całkowitego porozumienia, co wzbudziło wiele
plotek w szkole. Na pierwszych latach nauki starali się wzajemnie unikać (co
było trudne, w końcu oboje należeli do Gryffindoru), ale od zeszłego roku
wszystko powróciło na właściwy tor. Wychodziło na to, że chłopcy od zawsze
darzyli się sympatią, lecz trudno im było się do tego przyznać. James udowodnił
swoją braterskość, kiedy dwa tygodnie temu przekazał Albusowi pałeczkę
kapitana.
– Cześć, Al – zawołał wesoło. –
Idziemy jutro na Pokątną z ojcem? Nic się nie zmieniło?
– Jutro się dowiemy.
– W porządku, to mnie…
– Mam cię obudzić, wiem – przerwał
mu, uśmiechając się szeroko do brata, który odwzajemnił gest.
To kolejna rzecz, która ich różniła.
W odróżnieniu od niego James lubił sobie pospać. Dość długo nie mógł się
przyzwyczaić do porannych pobudek, przez co zdarzało mu się spóźniać na lekcje,
bo Fred czy ich współlokatorzy w dormitorium zapomnieli go obudzić. W ciągu
wakacji pozwalał sobie spać do dziesiątej czy jedenastej, ale jeśli trzeba było
gdzieś wyjść, to prosił zawsze Albusa o pobudkę.
Nazajutrz mieli udać się po nowe
miotły, bo w te wakacje wyszedł nowy model – Błyskawica 2000, choć do końca nie
wiedzieli, czy to pewne. Ich ojciec nie miał łatwego zawodu i ostatnio często
nie było go domu. Harry potrafił zazwyczaj znaleźć czas dla dzieci, lecz od
czerwca miał wyjątkowo dużo pracy, ponieważ Minister Magii, Vincent Naygar,
naciskał na niego, żeby ta sprawa jak najszybciej się wyjaśniła. Oczekiwał od
szefa aurorów pełnego zaangażowania – że jego ludzie zrobią wszystko, by dopaść
tych, którzy byli współwinni tych zbrodni. Ojciec powierzył Albusowi w
sekrecie, że jeśli nie będzie rezultatów i nie złapią przywódcy, który kieruje
tymi ludźmi, reaktywuje Zakon Feniksa – tajnie stowarzyszenie, które podczas
Drugiej Wojny Czarodziejów walczyło z Lordem Voldemortem.
– Dobranoc, Al. – Wyrwał go z
rozmyśleń głos brat.
– Dobranoc.
Kiedy James zamknął drzwi, Albus
wszedł do łóżka, rozmyślając wciąż o tajemniczym czarnoksiężniku, który zaczął
siać postrach zarówno w mugolskim, jak i czarodziejskim świecie. Nikt nie znał
jego imienia, bo do tej pory działał cudzymi rękoma, a to oznaczało, że jeśli
wykorzystywał innych do czarnej roboty, musiał wzbudzać lęk. Choć
niekoniecznie, mogli go również podziwiać i uznawać go za swojego... Pana? Chcesz
pójść w ślady Voldemorta, pomyślał nagle. Chcesz zająć jego miejsce, a to
oznacza, że wielbisz jego ideały. Przeczuwał, że ten ktoś musiał być
śmierciożercą lub potomkiem jednego ze zwolenników Voldemorta – w każdym razie,
Albus zacząłby poszukiwania od tej strony.
Uświadomił sobie, że zbyt mocno nad
tym wszystkim rozmyślał, więc odgonił te niepokojące myśli na bok. Zasnął po
dziesięciu minutach, mając przed sobą obraz uśmiechniętej Isabelle.
~*~
Obudził
się przed ósmą – przez Hawksa,
drapała pazurami oraz skubała dziobem kłódkę, chcąc wydostać się z
klatki. Albus westchnął
ociężale i zaspany wstał z łóżka. Puchacz przestał
hałasować, kiedy zauważył swojego pana, który otworzył mu drzwiczki
klatki. Chłopak uchylił okno i sowa opuściła pokój, przez chwilę
patrzył,
jak Hawks krążył wokół domu i pobliskiego lasu. Słońce powoli wzbijało
się do
góry, a poranny wiatr lekko kołysał korony drzew. Zapowiada się wspaniały dzień,
pomyślał wesoło Albus.
Po chwili do jego pokoju wszedł
ojciec.
– Widzę, że już nie śpisz. – Harry
uśmiechnął się do syna.
– Hawks mnie obudził. Zapomniałem go
wczoraj wieczorem wypuścić i teraz drapał klatkę. I co, idziemy na Pokątną po
miotły?
– Tak, możesz budzić Jamesa – odparł
bez wahania. – Zjemy jeszcze śniadanie przed wyjściem, bo mama nalegała.
Tak, cała mama, pomyślał radośnie. Jak
zwykle nadopiekuńcza.
Kiedy Harry wyszedł z pokoju, chłopak
zaczął się ubierać. Nałożył na siebie dżinsy i granatową bluzę, po czym poszedł
obudzić brata. Albus z trudem wyrwał go ze snu, ale przypomniał Jamesowi, że
jeśli nie wstanie, ojciec nie kupi mu najnowszej miotły. Tekst chłopaka
zadziałał – wiedział, że James nie darowałby sobie tego, gdyby przespał
możliwość zakupienia Błyskawicy 2000.
Teleportowali się zaraz po śniadaniu.
Albus był lekko zdezorientowany miejscem, do którego się
udali, bo nie znaleźli się na ulicy Pokątnej, tylko na jednej z mugolskich ulic
w Londynie.
– Tato, chyba nas w złe miejsce przetransportowałeś
– odezwał się James, uprzedzając tym Albusa.
– Chłopcy, na chwilę udamy się do
Ministerstwa Magii – odezwał się najstarszy Potter. Bracia popatrzyli na siebie
z zainteresowaniem. – Muszę coś pilnego załatwić, a nie chciałem ponownie
odkładać naszych planów, skoro za niedługo jedziecie do Hogwartu.
Po kilkudziesięciu krokach zauważyli
czerwoną budkę telefoniczną. Weszli do niej i Harry nacisnął na klawiaturze
telefonu znane Albusowi numery: sześć, dwa, cztery, cztery, dwa. Podali
nazwiska i cel wizyty, po czym zjechali na dół, zjawiając się na głównym holu
Ministerstwa Magii. Szli powoli korytarzem, omijając czarodziei, którzy co
chwilę kłaniali się Harry’emu i pozdrawiali go ciepło. Z lewej i prawej strony
znajdowały się kominki, w których co sekundę pojawiał się lub znikał
czarodziej, a w centrum holu znajdowała się Fontanna Magicznego Braterstwa –
przedstawiała ona parę czarodziejów, centaura, skrzata i goblina.
Kiedy Potterowie dotarli do biura,
jak na zawołanie wstał jeden z pracowników, Jack Chambers. Mężczyzna był
wysokim czarodziejem o błękitnych oczach i jasnych włosach.
– Cześć, Jack – przywitał się Harry.
– Ron już jest?
– Dzień dobry, szefie. Tak, pan
Weasley jest u pana w gabinecie. Pracuje nad… – urwał w połowie, zauważając
synów szefa. – Cześć chłopcy! – zawołał wesoło.
– Usiądźcie przy biurku Jacka i
poczekajcie na mnie, dobrze? – zwrócił się do nich Harry. – To nie potrwa długo
– zapewnił ich.
– Nie musisz się spieszyć, poczekamy
– powiedział Albus.
Szef aurorów wszedł do swojego
gabinetu wraz z Chambersem.
Chłopcy usiedli na krzesłach,
rozglądając się po pomieszczeniu. W biurze znajdowało się piętnaście stanowisk,
lecz tylko przy czterech zauważyli pracujących aurorów. Pewnie niektórzy
pracują w terenie, a inni na urlopach, pomyślał Albus. Trochę się
zasmucił, bo nigdzie nie widział Teda Lupina – pewnie musiał zostać wezwany do
jakiejś pilnej sprawy.
– Al,
czy ty naprawdę chcesz zostać jednym z nich? – zapytał po krótkiej ciszy James,
patrząc z niesmakiem na pracujących w spokoju czarodziei.
– A ty grać zawodowo w quidditch? –
odpowiedział pytaniem na pytaniem.
Chłopak zrozumiał jego aluzję, więc
uśmiechnął się do niego szeroko.
– Skoro jesteś taki cwany, braciszku,
to powiedz mi coś o tej blondynce – powiedział, wskazując głową na czarownicę,
która siedziała na końcu sali. Miała jasną karnację i piwne oczy oraz ubrana
była w ciemnoniebieską szatę. – Podobno znasz się na ludziach i możesz ich
opisać w paru zdaniach.
– W porządku – zgodził się od razu. Przynajmniej
czas szybko zleci, pomyślał.
___
Fajnie przedstawiasz relację Jamesa i Albusa, czuć między nimi tę braterską więź :)
OdpowiedzUsuńStaram się, aby relacje Albusa i Jamesa były cieplejsze. Obaj są już na tyle dorośli, że rozumieją, że warto trzymać się rodziny, aby mogli na sobie całkowicie polegać :) I będę to pokazywała w rozdziałach... :)
UsuńCzęść ;) Co raz bardziej ciekawi mnie tożsamość tego tajemniczego czarnoksiężnika. Oj coś czuję, że Al wpadł ;) Fajnie, że opisujesz nie tylko z perspektywy Isabelle pozwala to lepiej wczuć się w klimat opowiadania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Wpadł... czyli masz namyśli Isabelle? Jeśli tak, to z pewnością masz rację :)
UsuńZ początku chciałam pisać jedynie z perspektywy Izzie i Albusa, ale uznałam, że będzie lepiej, jak przedstawię też innych bohaterów, żeby lepiej przedstawić obraz opowiadania :)